19 sierpień 1998 r.
Kochani moi,
Z wielkim niedosytem i żalem,
że to już PO WSZYSTKIM dojechałam w jednym kawałku do upalnego Massachussets
. Niedosytem, że tak mało miałam czasu na pogadanie z wieloma osobami,
że nawet jak już siadłam z kimś do stołu, to mi oczy biegały łapczywie
po twarzach innych, a myśli były rozbite na rozmówcę i na przypomnienia
sobie, czy abym kogoś nie zapomniała . Ale z listu Witka i rozmowy z Marysią
i Jurkiem wnioskuję, że i wam tego brakuje .
Gdyby nie to, że Zdziś Sulimowski
mnie uprowadził prawie gwałtem (zapomniałam
na śmierć w tym wszystkim, że obiecałam Wojtkowi Majewskiemu, że się z
nami zabierze do Rzeszowa - za co mi się potem mocno oberwało od niego)
przed zakończeniem zjazdu - miałabym czas może na zorganizowanie jakiegoś
spotkania w Odrzykoniu u cioci Karolci
i w zamku. Warunki na zorganizowanie cygańskiego wieczoru gdzieś pomiędzy
zamkiem a rzeczką Bierska w skałkach były wymarzone.
JA się nie umiem poruszać
już bez samochodu i mój każdy pobyt w Polsce jest taki nijaki, bo podróżowanie
brudnymi i gorącymi autobusami nie
należą do moich ulubionych zajęć, wiec zamiast wyjeżdżać wolę siedzieć
u mamy na działce .
No więc po opuszczeniu -gwałtem
- Błażowej pojechaliśmy przez Dynów do Odrzykońskiego Zamku, gdzie zostałam
sama z Paulem, Paulą i Bonny, i Timem, a
Zdziś pojechał organizować pobyt ich w Krośnie .
Po zwiedzeniu romantycznych
murów udaliśmy się do hotelu, a popołudniu znów do Odrzykonia, do Karolci
. Znów Paul się rozrzewnił, gdy oglądał zdjęcia swego dziadka i Wicentego
w albumie Karolci - on jest czuły chłop,
a nigdy o to bym go nie posądzała .
Po południu udaliśmy się
na poszukiwanie Piszówki - ziemi i rodziny Babci Paula, Zofii Pisz. To
była piękna wycieczka w górę pod las z fantastycznymi widokami na Cergową,
Krosna i wszystko, co się poniżej rozciąga . Doszliśmy do jakiejś zagrody,
wyszedł chłop i mówi, że owszem coś słyszał o Piszach, ale jego żona będzie
lepiej znała historię ......
No wiec stoimy wszyscy i czekamy na żonę chłopa . Widzę,
że się jakaś postać wyłania z krzewów więc namierzam ją na obiektyw i z
okiem w kamerze patrzę jak nadchodzi wysoka starsza a szczupła blondynka
.
Nie widać jej dobrze jeszcze twarzy . Aż nagle nie wierzę własnym oczom,
odrywam więc oko od kamery i oba dobrze wytrzeszczam, żeby się upewnić,
że dobrze widzę. Nadchodząca kobieta to Hania -ciocia tej Marysi Urbowicz,
która mieszka w Chelmsford a rok temu straciła męża . Dom, obok którego
stoimy, to dom byłego leśniczego Pana Jana Ferusia - krewnego mojej mamy
po mieczu . Ja tu nigdy nie byłam, stąd to zaskoczenie widokiem tej pani.
Jestem podniecona nowym wydarzeniem, ale tylko ja i ona przeżywamy podobny
stan ducha (Amerykanom nawet nie próbuję wyjaśniać skąd to zadziwienie
bo i tak mają dosyć namieszane w głowach) - ona się nie spodziewała takich
gości a w dodatku poszukujących na jej włościach rodziny Piszów . Jej ciotko
-pra-babcia była Pisz z domu i z całą rodziną pojechała do Ameryki
.Szczegółów nie znała, wiec się umówiłam z nią na jeszcze jedno spotkanie,
a ona w tym czasie miała się rozejrzeć za szczegółami . Wyglądałoby więc
na to, że Paul, Paula i Bonny mogą być krewnymi moimi i tej Marysi
Urbowicz , która była żoną mojego kuzyna z mojej mamy strony. Czy Wy to
łapiecie ??? .Ale to jeszcze nic pewnego.
Po miłych kilkunastu minutach pogawędki ponaglani stale przez
Zdzisława, który się cały czas śpieszył do Gliwic, zaczęliśmy schodzić
z góry wciąż się narażając to na ugryzienie przez bąka, to znów na przytarcie
części dolno-tylnej - takie są tam spadki i zaskakujące pułapki w postaci
np. leżących na ziemi żołędzi, a na nich się wyjątkowo dobrze buty ślizgają
. Jak ci ludzie tu mieszkają - pomyśleć o zimie lub słocie na tych niewyobrażalnych
spadkach ....!!! Ale widoków można im pozazdrościć oraz ciszy i tych zapachów
łąkowo-leśnych . Ileż tam leży zaniedbanych porośniętych trawą i kwiatami
dzikimi łąk .
Ciocia Karolcia tak została naładowana energią płynącą ze
Zjzadu, że wszyscy jej domownicy zgodnie przyznali, że tryska zdrowiem
i humorem, a rumieńce same zakwitają na wspomnienie tych przemiłych chwil
. Nawet w 3 tygodnie po Zjeździe ożywiała się niezwykle opowiadając,
jak tam było swoim sąsiadkom oraz gościom wakacyjnym, którzy
jak co roku ją odwiedzili . Organizatorzy urośli w jej oczach na
bohaterów - wiec ja miałam okazję zebrać od niej wiele superlatyw
za współorganizację, co Wam wszystkim pragnę przekazać w jej imieniu, bo
samej nie wypada się pławić w tym ciepłym morzu pochwał cioci
Karolci.
Na drugi dzień jadę z Amerykanami do Krakowa, bo wieczorem
w restauracji "Chłopskie Jadło " Wojtek Majewski ma urodziny . Dostrzegam,
że nawiązała się wielka przyjaźń pomiędzy Asią - moją córką, Sabinką
Krygowską i Elą Szczepańską a Kuzynami z Ameryki . Wszędzie razem się
"włóczą". Wuj Paul Krygowski funduje, a Kraków ma tych miejsc
za dużo, żeby można wciąż w tej samej kawiarni czy restauracji przesiadywać.
Wszyscy bawią się wyśmienicie .
Mama Marcina (Marcin - Chłopak Asi ), pani Al- Musfy,
jest zachwycona urodą i wdziękiem panien Krygowskich i marzy, aby choć
jedna z nich zechciała jej starszego syna poznać (który obecnie przebywa
w Chicago). Ja jako matka jednej z trzech ślicznych panien chodzę
dumna i stawiam warunki.....a co ...
Do "Chłopskiego Jadła " wszyscy schodzą się punktualnie
. Czeka na nas zarezerwowana salka. Jubilat -Wojtek spodziewał się tylko
mnie i Marysi Doniec (tak było ustalone jeszcze przed zjazdem ), a tu się
zeszło około 23 osób i to w dodatku wszyscy kuzyni, nie było rady- jak
się ma tak liczną rodzinę, trzeba się złapać za kieszeń . Miło było patrzeć
jak wszyscy mieli coś do powiedzenia mimo, że się znali zaledwie od 3 dni
.To był mój ostatni wieczór z tak dużym gronem krewnych .Wydaje mi się,
że byliśmy wszyscy tak bardzo podekscytowani faktem istnienia i bycia razem,
że inne sprawy schodziły na całkiem zamazany plan .
Wojtek miał przyjechać wynajętym samochodem do Krosna, ale coś mu stanęło
na przeszkodzie i się wycofał z obietnic .
Następne dni siedzę w Krośnie i czekam, że może ktoś zadzwoni . Niestety
wszyscy pojechali na wakacje .....................
MJB