Kochana Marysiu,

ten nasz wspólny wyjazd do Rzeszowa na piękną wystawę prac Zbyszkowych był naprawdę wielkim przeżyciem. Byliśmy z Ulką bardzo poruszeni i ujęci niezmiernie miłą atmosferą tego spotkania, a raczej niekończących się spotkań z tyloma bliskimi.

I znowu potwierdziła się perfekcja naszego Jana z Rzeszowa w organizowaniu tak ważnej, pięknej i zarazem wzruszającej imprezy. To nie tylko sama wystawa, ale również wcześniejsze i późniejsze spotkania i wyjazd do Błażowej były czymś niezwykle "łapiącym" i za serce i za gardło.

Wielkie Ci Jasiu dzięki się od nas Tobie i najbliższym należą, za tyle włożonego w to serca i trudu. O pewnych rzeczach się tu pewnie nie wspomina, ale było to zarazem dużym wydatkiem. Myślę, że była to impreza "tego stulecia" z której ojciec Jana, św. Zbyszek na pewno jest dumny i zza chmur się temu ciągle przygląda. Bo jakże inaczej odebrać ten wspaniały sen Jana w dzień otwarcia Wystawy, gdy
przyśnił mu się i Tatuś i Mamusia w tak wielce wyrazisty sposób.

A jakże ujmujące były wspólne chwile nad mogiłami naszych pradziadków, Jana czy Kazimierza, nad grobami i Zbyszka i jego małżonki. Pięknie usytuowane, ponad dachami jesiennej Błażowej, są niczym strażnicy pamięci dni już zapomnianych. Oni tam ciągle są by swym duchem być nam wsparciem i natchnieniem. Gdy niedawno czytałem właśnie wspomnienia Kazimierza, miałem te opisane pięknym i barwnym językiem sceny tuż przed oczyma. I teraz ta bliskość jego grobu, tych miejsc gdzie żył i tak się biedził, gdzie wyrastali nasi ojcowie i dziadkowie. Toż aż czasem po plecach przeszły człeka ciarki...

Jakże dobrze się stało, że znowu przyszło nam spotkać się w tym gronie, by wspólnie przeżywać i wspominać naszego Zbyszka. Myślę że takie momenty szczególnie nas ze sobą wiążą, i trzeba to pieczołowicie zachowywać nie tylko dla nas samych, ale i dla tych najmłodszych pośród nas. By za lat kilka wiedzieli o takich postaciach, o takich spotkaniach i związanych z tym przeżyciach. By było to dla nich nie tylko zachętą ale i wzorem do podobnych spotkań.

Kochani, jestem nadal pod wrażeniem naszego wyjazdu z Ulką i do Rzeszowa, a potem na dzień jeden do Krakowa. Tak jak dotąd mieliśmy "nasz Magiczny Kraków" , tak mogę od dzisiaj ze szczerym sercem powiedzieć, ze i Rzeszów stał się naraz takim magicznym miejscem. A szczególnie ten późny wieczorny spacer po mokrym rzeszowskim rynku. Szliśmy tak z Magdą Sulimowską i Marysią Krygowską (Salwatorską) wzajemnie się odprowadzając a to od Hubertusa do Domu Polonijnego, a to znowu i w odwrotnym kierunku.

Szczególnie zapadła mi w sercu postać Janka Maternickiego, którego znałem wyłącznie ze słyszenia i opowiadań rodzinnych. Dziwnym zarządzeniem losu, byłem wraz z Ulką dwa tygodnie wcześniej na cmentarzu Junikowskim w Poznaniu by uporządkować i odwiedzić groby naszych najbliższych. I zaszliśmy właśnie wtedy nad grób jego siostry Bogusi Krygowskiej-Maternickiej, żony Zdziśka. No i teraz to bardzo mile i wzruszające spotkanie z Janem. Aż mnie coś za serce chwyciło, gdy bez cienia jakiegoś osobistego wyrzutu żalił się mi tylko jadąc w busiku z Błażowej, że nie ma swego "kąta" i musi co pewien czas "zmieniać" lokum. Cała jego postać, i sposób bycia utknęły mi głęboko i nie dają spokoju. Chciało by się być tak blisko, móc mu towarzyszyć, słuchać jego opowiadań. Miękko robi się na sercu gdy o nim teraz pisze...

Cóż mogę tu jeszcze napisać? Myślę że tą właśnie myślą zakończę te moje refleksje z cudownego dla mnie i dla Ulki spotkania.

pa pa

Witek & Ulka