GRAŻYNA STARZAK

Królewski adres

56 osób liczy najmniejsza na świecie parafia. Niedawne chrzciny były tu prawdziwą sensacją.

249
Dominik i Rafał Smędowie (na zdjęciu z ojcem) to najmłodsi mieszkańcy wzgórza wawelskiego

 fot. ANNA KACZMARZ

Święta wielkanocne zaczynają się na Wawelu już w sobotę wieczorem. Dzwon Zygmunta przez dwadzieścia minut wzywa wiernych na rezurekcję. W ławach katedry można wtedy zobaczyć znane postaci ze świata kultury, biznesu, polityki. W dalszych rzędach siadają tutejsi parafianie.

Bo Wawel to nie tylko wielkie, narodowe muzeum. To również miejsce, gdzie mieszkają księża, kościelni królewskiej katedry, strażnicy, emerytowani konserwatorzy wawelskich zbiorów. Wszyscy, bez wyjątku, są dumni z takiego adresu. Mimo że niemal codziennie mają pod oknami tłum turystów, a wjeżdżając na wzgórze samochodem muszą otworzyć bagażniki do kontroli. Takie restrykcje wprowadzono z powodu wojny w Iraku.

    Wielkanoc to jedna z niewielu okazji, aby mieszkańcy Wawelu mogli spotkać się w swoim gronie. Święcenie potraw zwykle odbywa się w budynku numer dziewięć. Pod dziewiątkę przychodzą też ich rodziny oraz znajomi z miasta. Bywa, że ta grupa jest liczniejsza. Wszyscy z uwagą słuchają proboszcza katedry wawelskiej - ks. infułata Janusza Bielańskiego, znanego z dowcipnych i pełnych aluzji przemówień.

    W ub.r. święcenie przerwał Dominik Smęda, synek kościelnego, jeden z najmłodszych mieszkańców Wawelu. Nie zważając na pełne skupienia miny dorosłych, zabrał ze stołu swój koszyczek i zaczął pałaszować czekoladowego baranka. - Pora kończyć - sumitował się ksiądz Bielański.

    Ks. infułat zajmuje mieszkanie na pierwszym piętrze tzw. prałatówki. Urządzone jest zwyczajnie. Pełno tu natomiast półek z książkami. Między nimi figurki świętych, niektóre sprzed wieków. W specjalnym regale segregatory z dokumentacją. W najgrubszym związana z rewaloryzacją katedry. Ostatnio pęcznieje również teczka korespondencji, wśród której coraz więcej miejsca zajmują listy od organizatorów wycieczek. Nadawcy proszą o umożliwienie im bezpłatnego zwiedzania katedry.

    - Jak tak dalej pójdzie, nie będę miał na wypłaty dla kościelnych - wzdycha ks. infułat Janusz Bielański, kreśląc kolejny raz adnotację: Wyrażam zgodę.
 
 

Jest pierwszym proboszczem

na Wawelu od kilkuset lat. Przed nim katedrą zarządzał delegat Kapituły Metropolitalnej, na której czele stoi ks. kard. Franciszek Macharski. Delegatem był przez lata ks. infułat Kazimierz Figlewicz - człowiek legenda, którego nazwisko wymawia się do dzisiaj z najwyższą czcią. Był nim również ksiądz prałat Franciszek Walancik.

    - To po jego śmierci, 4 marca 1983 r., ks. kardynał Franciszek Macharski wezwał mnie do siebie i zakomunikował: Mam zamiar mianować cię proboszczem królewskiej katedry na Wawelu. Byłem oszołomiony i jednocześnie zaszczycony - wspomina ks. infułat Janusz Bielański. - Dziś wiem, że to nie tylko zaszczyt, ale i wielki obowiązek. Bo katedra wawelska to najważniejszy z kościołów. Kardynał Macharski, mój bezpośredni przełożony, często odprawia tu nabożeństwa. Jednak nigdy nie przybywa z oficjalną wizytacją. Gdy jeden z kolegów zadał kardynałowi pytanie: Dlaczego jesteśmy w tak uprzywilejowanej sytuacji, usłyszał odpowiedź: Matkę się odwiedza, a nie wizytuje.

    Katedrę odwiedzają różni goście. Raz jest to premier obcego państwa, innym razem król lub królowa. Sześć razy był tu papież Jan Paweł II. - Za każdym razem nogi mi się trzęsły, ale serce trzepotało z radości, bo Ojciec Święty to wyjątkowy człowiek, a poza tym katedra wciąż jest mu bliska. Podczas ostatniej pielgrzymki zachowywał się tak, jakby tydzień wcześniej odprawiał tu mszę świętą - wspomina ks. infułat Bielański.

    Przebywając na Wawelu w 1983 r., papież był w mieszkaniu księdza infułata. - Siedział na tym samym miejscu, co teraz pani - opowiada wawelski proboszcz. - Zastanawiał się wraz ze swoimi doradcami, czy ma się spotkać z gen. Jaruzelskim, który zaskoczył wszystkich swoim przyjazdem na Wawel. Uradzono, że dojdzie do tego spotkania. Zanim Ojciec Święty udał się do budynku, w którym obecnie mieści się centrum konferencyjne, powiedział do mnie: Daj mi się napić łyk herbaty, idę rozmawiać z panem generałem.

    W czasie innej papieskiej pielgrzymki w mieszkaniu księdza infułata przygotowano dla Jana Pawła II śniadanie. Zaszczyt goszczenia papieża spotkał jednak Lucjana Ścibora, kościelnego. Watykańscy oficjele uznali, że do mieszkania księdza Bielańskiego prowadzą zbyt strome schody.

    Lucjan Ścibor mieszka na parterze budynku plebanii. Opowiada, że jeszcze nigdy nie był tak
 
 

zaskoczony i oszołomiony

jak wtedy, gdy na progu swojego mieszkania zobaczył kardynała Tucciego. - Nie od razu wiedziałem, o co chodzi. Ale pomyślałem: Dzięki Bogu, że posprzątane. Potem zjawili się BOR-owcy, obejrzeli wszystkie kąty i razem zaczęliśmy znosić z góry nakrycia i wszystko, co było przygotowane na papieskie śniadanie.

    Lucjan Ścibor mieszka na Wawelu od 1982 r. Jest kawalerem. Mówi, że dzięki temu mógł się cały poświęcić Panu Bogu i katedrze. Do pracy na Wawelu trafił przypadkiem. Myślał, że będzie krótko, a tu już dwadzieścia lat stuknęło.

    Najczęściej można go spotkać przy wejściu do Grobów Królewskich. Pilnuje porządku, sprawdza bilety, kiedy trzeba, strofuje zanadto rozbrykaną młodzież. Mówi, że ludzie zachowują się coraz bardziej po chamsku; a jak człowiek zwróci uwagę, to jeszcze brzydkie słowo rzucą...

    Lucjan Ścibor pochodzi z Dobczyc. Znajomi z jego rodzinnej miejscowości zazdroszczą mu takiego adresu. Obcy nie dowierzają, gdy mówi, gdzie mieszka. On sam ceni sobie to, że na Wawelu ma pracę i przytulne mieszkanie. - Choć małe, ale z łazienką i ubikacją - zaznacza. - Nieraz się zdarzy, że jak któregoś z gości odwiedzających katedrę przyciśnie, to za potrzebą do mnie chodzi. Tak jak prezydent Wałęsa po pogrzebie gen. Sikorskiego.

    Mieszkańcy Wawelu opowiadają, że jest niemal regułą, iż gdy podają swój adres, widzą zdumienie i niedowierzanie na twarzy rozmówcy. - To miejsce kojarzy się ludziom z muzeum. Mało kto wie, że wzgórze ma swoich mieszkańców: księży i świeckich. Gdy przyszedłem tu w 1983 r., było ich prawie 200. Ale później ta liczba stopniowo kurczyła się, gdyż osobom przechodzącym na emeryturę załatwialiśmy mieszkania w blokach. Obecnie moja parafia liczy dokładnie 56 osób - mówi ks. infułat Janusz Bielański.

    - Na pewno to najmniejsza parafia w Polsce, a prawdopodobnie także na świecie. Parafia wyjątkowa, bo gdy chodzi o żywych, to nie mamy ich zbyt wielu, ale za to duchów zmarłych jest niezliczona ilość. Królów można policzyć; biskupów też; kanoników trudniej, ale oprócz nich na Wawelu byli chowani zwyczajni parafianie. Duchy pochowanych tu ludzi
 
 

czuwają nad katedrą,

wypraszają Boże błogosławieństwo dla tej Matki Kościołów i dla wszystkich, którzy tu przychodzą, aby zwiedzić katedrę, douczyć się, pomodlić, wzmocnić duchowo - mówi ks. infułat.

    Wacław Smęda, drugi z wawelskich kościelnych, jeszcze jako student odwiedzał katedrę w każdą niedzielę, ale szczególnie żarliwie modlił się przy św. Stanisławie w 1990 r. na wiosnę, tuż przed obroną pracy magisterskiej.

    - Kończyłem geologię na AGH i nie widziałem zbyt wielu możliwości pracy w swoim zawodzie. Pewnego dnia po wyjściu z katedry postanowiłem rozejrzeć się za pracą na Wawelu. Myślałem o jakimś dorywczym zajęciu na wakacje, np. przy pilnowaniu zbiorów. Trafiłem do siostry zakonnej, która sprzedawała bilety w kasie. Pytałem, czy można się gdzieś tu zatrudnić. Poradziła mi, żeby pytać księdza Bielańskiego, wówczas prałata. Porozmawiałem z księdzem proboszczem i po dwóch dniach już byłem w pracy - wspomina wydarzenia sprzed kilkunastu lat.

    Czy posada kościelnego może satysfakcjonować dyplomowanego geologa? - Jestem otoczony kamieniami. I to jakimi! Marmurami i piaskowcami - odpowiada. - Poza tym zawsze marzyłem o tym, aby
 
 

pracować w niezwykłym miejscu,

poznawać ciekawych ludzi. Moje marzenia spełniły się co do joty. Bo czy może być ciekawsze miejsce niż wzgórze wawelskie i katedra? Czy jest inne, podobne, które odwiedza tylu znanych, interesujących, uwielbianych przez tłumy ludzi?

    Od czterech lat Wacław Smęda mieszka na Wawelu z żoną Zofią. To jedyne mieszkanie na wzgórzu, gdzie w progu stoją rzędem dziecięce buciki, a w zabytkowej sieni - wózki, rowerki i sanki. Trzyletni Dominik i dwuletni Rafałek Smędowie to najmłodsi mieszkańcy wzgórza.

    Chrzest Dominika był prawdziwą sensacją i gratką dla fotoreporterów, bo członkami wawelskiej wspólnoty parafialnej są przeważnie księża i emeryci. Pochodząca spod Jarosławia Zofia Smędowa mówi, że czasem tęskni za domem rodzinnym, za krewnymi i sąsiadami, ale równocześnie jest dumna, że mieszka w takim miejscu.

    - Kto z nas mieszka na Wawelu najdłużej? Chyba ja i dyrektor Zając - Kamila Piskozub, szczupła, starsza pani, która absolutnie nie wygląda na swoje prawie 89 lat, chwilkę zbiera myśli. Okazuje się, że pracę w Państwowych Zbiorach Sztuki na Wawelu jako konserwator tkanin rozpoczęła już w 1950 r. Sześć lat później otrzymała na wzgórzu mieszkanie.

    - To łaska Boża, że dostałam tę pracę i osiadłam właśnie tutaj. Nie wyobrażam sobie, abym mogła mieszkać gdzie indziej. Wiele osób mi zazdrości. Moi siostrzeńcy zwierzają się, że ich akcje w gronie znajomych rosną, gdy mówią: Nasza ciocia mieszka na Wawelu. Co prawda teraz, kiedy mam pewne kłopoty z chodzeniem,

wyjście na zakupy

to cała wyprawa, ale na szczęście podstawowe produkty: mleko, pieczywo, a nawet mrożone kurczaki można dostać w naszym, wawelskim sklepiku - wylicza pani Kamila.

    Jej mieszkanie jest małe, ale widne i wygodne. Ma centralne ogrzewanie, ciepłą wodę, kafelki na podłodze w kuchni. Wcześniej zajmowała lokal z piecami węglowymi, pod siódemką. Tamten budynek jest obecnie remontowany. W budynku pani Kamili na pierwszym piętrze znajdowały się dawniej apartamenty Urzędu Rady Ministrów. Przebywały tu głowy obcych państw, odwiedzające Kraków.

    Stefan Zając, przez lata wicedyrektor muzeum na Wawelu, niestety, nie ma dla mnie czasu. W przelocie mówi mi tylko, że już pół wieku spędził na wzgórzu i nie wyobraża sobie mieszkania gdzie indziej.

    - To było moje marzenie na studiach, aby tu pracować. Gdy zaś otrzymałem i pracę, i mieszkanie na Wawelu, uważałem, że to największa nagroda, jaka mnie kiedykolwiek w życiu spotkała - wyznaje.

    Na pytanie o minusy tej szczególnej lokalizacji Stefan Zając odpowiada: - Nie potrafię wymienić. Nie przeszkadza mi to, że po wzgórzu chodzą tłumy turystów. Gdy chcę pospacerować, czekam, aż zapadnie zmierzch. Wtedy jest tu inny świat. Rano świergocą ptaki, wieczorem niezwykłe wrażenie robią podświetlone zabytki. To doprawdy magiczne miejsce - mówi Stefan Zając.

    Ksiądz Jacek Urban, wieloletni wawelski wikary, obecnie pracownik archiwum Kapituły Metropolitalnej, dzięki temu, że mieszka na Wawelu, codziennie, już od rana jest w dobrym nastroju. - Gdy wstanę i popatrzę przez okno na wieże katedry, wstępują we mnie nowe siły - mówi. Celowo nie wiesza firanek w mieszkaniu, bo i tak musiałby je ciągle odsuwać.

    - Znajomi z miasta zazdroszczą mi tego widoku. Choćbym się nie wiem jak starał sprzątnąć mieszkanie, nikt nie zwraca na to uwagi. Kto tylko do mnie przyjdzie, od razu pcha się do okna - mówi ks. Jacek.

    Goście odwiedzający mieszkańców wawelskiego wzgórza mogą napotkać na pewne trudności. Gdy przyjdą po zmroku,
 
 

muszą się wylegitymować.

   Strażnik wpuści ich dopiero wtedy, gdy telefonicznie upewni się, że jest to osoba oczekiwana na wzgórzu. Dla ks. Jacka Urbana te utrudnienia to swoisty regulator przepływu gości. Zarówno on, jak i pozostali mieszkańcy Wawelu uważają, że to komfort mieszkać w zamkniętym terenie, którego dzień i noc pilnują strażnicy z psami.

    - To niewątpliwe plusy mieszkania na wzgórzu wawelskim. Dzięki temu, że są tu kamery, dobre oświetlenie, a strażnicy mogą w każdej chwili zamknąć bramy, człowiek może się czuć bezpieczny. Co prawda teraz, w czasie wojny w Iraku, sprawdzają nam wszystkim bagażniki w samochodzie, ale rozumiem to, bo sam przez cały dzień i noc mam w mieszkaniu włączone monitory, dzięki którym mogę obserwować, czy w katedrze nie dzieje się coś podejrzanego - mówi ks. infułat Janusz Bielański.

    Stanisław Więcek, kościelny, którego służbówka znajduje się w miejscu, gdzie przed wiekami grzebano ludzkie szczątki, twierdzi, że nie ma na wzgórzu takiego kąta, do którego bałby się zajrzeć nocą. - Koledzy z miasta nieraz się dziwią, że nie odczuwam strachu, mieszkając prawie jak na cmentarzu. A ja im odpowiadam, że bardziej boję się chodzić w biały dzień Plantami niż nocą spać tuż przy katedrze.

    Stanisław Więcek pracuje na wzgórzu już prawie 30 lat. Z przerwami, bo próbował szczęścia gdzie indziej, ale
 
 

wrócił z pokorą

na Wawel, gdzie kościelnym był również jego ojciec. Rodzinę zostawił w Kielcach i odwiedza ją w weekendy. Oczywiście wtedy, gdy ma wolne.

    - Jako mieszkaniec Wawelu jestem dla swoich kieleckich znajomych nie lada atrakcją. Nazywają mnie tam lajkonik. Często proszą, aby opowiadać, jak tu jest. Jak? Zwyczajnie. Tyle że człowiek musi się oswoić z tłumem i nauczyć spać pod dyktando wawelskich zegarów. Do katedralnego, który bije co kwadrans tuż nad moją głową, tak się przyzwyczaiłem, że gdy jestem w Kielcach, nie mogę zasnąć, bo czegoś mi brakuje.

    Pierwszy dzień świąt wielkanocnych Stanisław Więcek spędzi w pracy. Dla niego ten dzień różni się tylko tym od innych, że wraz z infułatem Bielańskim trochę później niż zwykle otworzą katedrę.

    Uroczysta msza świąteczna odbywa się na Wawelu w niedzielę o godzinie 10. Ale przygotowania do niej zaczynają już w połowie Wielkiego Postu. Kościelni robią porządki, pomagają księżom wynosić ze skarbca zabytkowe kapy i ornaty. Dowiaduję się, że ksiądz kardynał Franciszek Macharski, który przewodniczy nabożeństwom Wielkiego Tygodnia w katedrze, zakłada czasem mający pięćset lat ornat księdza Kmity, wyszywany drogimi klejnotami. W tym roku - wedle zapewnień ks. infułata Bielańskiego - będzie miał na sobie tzw. racjonał królowej Jadwigi, wyszywany perłami, których jest prawdopodobnie aż 40 tysięcy. Na kardynała czekają też inne zabytkowe ornaty, np. należący kiedyś do kardynała Lipskiego oraz najładniejszy w katedralnych zbiorach pastorał kardynała Sapiehy.

    - Święta na Wawelu są wyjątkowe, bo wyjątkowa jest katedra królewska - mówią wszyscy mieszkańcy wzgórza. A ks. infułat Janusz Bielański dodaje, że na Wawelu trochę wcześniej niż w większości kościołów rozchodzi się wiadomość, że Chrystus Pan zmartwychwstał. Rezurekcja odbywa się bowiem już w Wielką Sobotę o 20.

    - Zygmunt dzwoni wtedy aż dwadzieścia minut. Lubię patrzeć jak krakowianie, których zawsze wielu przychodzi na rezurekcję do katedry, idą, nie spiesząc się, wsłuchani w te poruszające serce dźwięki - wyznaje proboszcz wawelski.